środa, marca 14, 2012

Dzielnym obrońcom polskiego przemysłu przed "absolutną polityką gospodarczą UE prowadzoną +pod płaszczykiem ochrony klimatu+"

Po zawetowaniu przez Polskę konkluzji z piątkowej Rady UE w sprawie tworzenia długofalowej polityki ochrony klimatu widzę tylko „dobrą minę do złej gry” u autorów weta i nie mogę się doszukać żadnych nowych, konkretnych, konstruktywnych argumentów. Jak mantra powtarzana jest teza o zamachu na nasz przemysł, bez nawet najmniejszej próby wyważenia że nie chodzi o cały przemysł i wcale nie o jego najzdrowszą i najbardziej pro-rozwojową cześć. Osoba bezpośrednio wetująca w imieniu Polski, Wiceminister Środowiska - Pani Beata Jaczewska mówiła wprost: „ Podczas rozmów o celach redukcyjnych emisji CO2 nikt nie mówi o ekologii i klimacie. Wszyscy mówią o pieniądzach. Więc my też…. Europejska polityka klimatyczna jest absolutnie polityką gospodarczą. Powstała w tych krajach, które miały już wcześniej opracowane technologie odnawialne”. Radości pod znamiennym dla Polski hasłem "OZE przegrało - węgiel wygrał" nie kryje europoseł Bogdan Marcinkiewicz, nie mając nawet cienia obawy, że pewnie wszyscy tu przegrali.

Widać w tych wypowiedziach dwa problemy: a) Polska nie chce tracić tam gdzie i tak straci i dziwić może że nie chce zarabiać tam gdzie można - działając razem, solidarnie z UE, b) nieuzasadnione, niemal całkowite wyizolowanie polityki klimatycznej w Polsce z istoty polityki ochrony środowiska i podporządkowanie jej krótkoterminowym interesom gospodarczym, a to zazwyczaj źle się kończy dla gospodarki. Oczywiście taka polityka odpowiada tradycyjnemu przemysłowi - np. wypowiedź przedstawiciela tzw. „kompleksu paliwowo energetycznego” - Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego -oceniającego polskie weto: „Rząd sprzeciwiając się podwyższeniu limitów redukcji CO2 zadbał o interes polskich firm”. Nie dziwi, choć wygląda jakby polski przemysł zamiast szukać uczieczki w efektywnosci energetycznej i ochrony w sensownej strategii UE, chce samodzielnie iść (tak jak stoi) na z góry przegraną wojnę z Chinami i innymi, których pobić nie może. Ale nawet przemysł ma tu refleksję, której nie widać u wypowiadających się przedstawicieli rządu. Dyrektor Biura Izby mówi: „to czego zabrakło przy wecie było zebranie koalicji - trochę żal, że nikt nas nie poparł…”. Drobiażdżek, prawda?

Nawet mnie, przywykłemu do chodzenia pod prąd, w sytuacji gdy ponad 90% moich rozmówców ma zdecydowanie odmienne zdanie zawsze przychodzi do głowy aby udać się po diagnozę i poradę do ... psychologa i sprawdzić czy to już całkowita fiksacja czy tylko objawy :). Ale rząd nie ma takiej refleksji nawet gdy ponad 95% jemu podobnych (głosy na Radzie UE w tej sprawie rozłożyły się jak 26:1) myśli inaczej.

Wrócę do spraw środowiskowych. Wiedząc, że wobec całkowitego braku refleksji lobbującego przemysłu ciężkiego i będących pod jego urokiem decydentów nie ma większych szans na szybką zmianę w myśleniu, nieoczekiwanie trafiłem na artykuł Tomasza Ulanowskiego w Gazecie Wyborczej w sprawie pokrewnej do europejskiej polityki klimatycznej prowadzonej rzekomo wbrew interesom całego naszego przemysłu jaką było i, jak się okazuje jeszcze jest, polityka ochrony warstwy ozonowej. Artykuł został napisany na okoliczność śmierci prof. Rowlanda – noblisty który w 1973 roku odkrył przemysłowe przyczyny (freony) powstawania dziury ozonowej. Ulanowski przytacza na te okoliczność anegdotkę o uczonym. Kiedy po dokonanym odkryciu, któregoś wieczoru wrócił do domu i kiedy żona zapytała go, jak minął dzień, odpalił, że w pracy wszystko OK, kochanie - pocałował żonę na powitanie. - Ale świat czeka rychły koniec :).

Ta kwestia - globalnych skutków działalności przemysłu, ma sporo analogii z obecną koślawą dyskusją o „absolutnej polityce gospodarczej UE” wobec problemu ochrony klimatu. Jak pisze red. Ulanowski, po publikacji odkrycia Rowlanda w "Nature", wielki przemysł urządził nagonkę przeciwko badaczowi (krytykowali go nawet koledzy po fachu), którą można porównać do dzisiejszych ataków na klimatologów ostrzegających ludzkość przed globalnym ociepleniem. Freony były bowiem wówczas powszechnie używane i trudno było sobie wyobrazić bez nich cywilizację. Ale udało się, po 14 latach zmagań podpisano protokół montrealski.
Zachowania przemysłu w tej sprawie i w innych kwestiach o znaczeniu globalnym (np. wprowadzenie katalizatorów w samochodach czy efektywności energetycznej w urządzeniach domowych) opisywałem na blogu. Znajduje się tam taka konkluzja pokazująca, że polityka niedostrzegania problemów środowiskowych nigdy biznesowi się na dłuższą metę nie opłaca i trzeba tu znacznie więcej elastyczność w myśleniu. Dla porządku zacytuję ... samego siebie :): "Prawie zawsze okazywało się, ze najwięksi truciciele, działając już z pełną świadomością na szkodę konsumentów i zarabiając na nich oraz zwalczając zmiany wynajmując nawet agresywnych lobbystów, w praktyce znacznie wczesnej podejmowały działania dostosowawcze, walcząc o utrzymanie pozycji na rynkach w ramach nowych antycypowanych regulacji. Niektóre z nich jak już czuły że uzyskały np. technologiczna przewagę konkurencyjną "przywdziewały zielone szaty" i stawały się rzecznikami zmian. Te które tego nie zrozumiały przestały istnieć".

Moim zdaniem kontynuacja obecnie prowadzonej w Polsce polityki klimatycznej będzie zgubna zarówno dla polskiego przemysłu jak i dla rządu i kraju mającego ambicje rozwojowe. Rząd musi pilnie szukać porozumienia z UE, a kierujący dotychczas najmniej pro-rozwojowym przemysłem muszą przestać żyć złudzeniami.

PS. Z artykułu red. Ulanowskiego wynika inna "refleksja środowiskowa", też dla przemysłu OZE, a zwłaszcza producentów pomp ciepła (też tych geotermalnych), pracujących na substytucie freonów – HFCs. Choć nie niszczą ozonu, są gazami silnie cieplarnianymi- 1,6 tys. razy bardziej szkodliwymi niż CO2. Przytoczony w artykule raport UNDP ostrzega, że jeśli zużycie HFCs będzie rosło, to do połowy wieku będzie ono odpowiedzialne za nawet jedną czwartą globalnego ocieplenia. Tu też przemysł musi szukać rozwiązań i nie powinien chować głowy w piasek bo może się obudzić ...tak jak w innym polskim przysłowiu. Tym bardziej, że problem dostrzegła już UE w dyrektywie 2009/28/WE.... Czasami różnica pomiędzy "responsible industry" a "free-rider" może być niewielka i wymaga dla pozytywnego odróżnienia się ciągłego wysiłku raczej tych pierwszych, bo tym drugim zwłaszcza w Polsce- jeśli chodzi o samopoczucie - nic nie przeszkadza.

sobota, marca 03, 2012

Departament Energii Odnawialnej

Na wniosek Wicepremiera Pawlaka i decyzją Premiera Tuska w Ministerstwie Gospodarki (MG) tydzień temu utworzony został Departament Energii Odnawialnej (DEO). W strukturze ministerstwa departament podlega Ministrowi Mieczysławowi Kasprzakowi – sekretarzowi stanu w ministerstwie - de facto pierwszemu zastępcy ministra gospodarki i obecnie wicepremiera.

Wymieniam te nazwiska i stanowiska aby podkreślić, że energetyka odnawialna staje się właśnie samodzielnym obszarem administracji państwowej i mam nadzieję, że odrębna ustawa o odnawialnych źródłach energii wkrótce ten fakt przypieczętuje. Wolalbym "rynkowe" wdrażanie OZE a nie "instytucjonalne", ale rynku nie ma też w energetyce, gazie łupkowym czy tym bardziej energtyce jądrowej. Powołanie departamentu jest oczywiście znamienne, bo dzieje się w dobie mniej lub bardziej (raczej to pierwsze) skutecznej deregulacji w gospodarce i programowego jej odbiurokratyzowania oraz ciecia kosztów w administracji państwowej. To zapewne nie była łatwa decyzja do przeprowadzenia (może właśnie szum wokół projektu ustawy o OZE paradoksalnie okazał się pomocny), ale na obecnym etapie stała się koniecznością.
Był taki moment przed naszym wejściem do UE (2000-2003) kiedy do stworzenia podstaw politycznych i prawnych rozwoju branży OZE wystarczył horyzontalny (wielozadaniowy) Departament Ochrony Środowiska w Ministerstwie Środowiska, którym kierował dyrektor Kamieński. Radził też sobie jako wicedyrektor odpowiedzialny już w MG za OZE w latach 2005-2007. Gdy został Dyrektorem Departamentu Energetyki i potem gdy został odwołany problemów zaczynało przybywać lawinowo, głównie z powodu Pakietu klimatycznego UE, kiedy larum wobec ETS podniosła energetyka korporacyjna i jako zorganizowany wpływowy lobbysta wsparta ministrem skarbu przejęła inicjatywę w debacie i zaczęła jeszcze silniej wpływać na politykę energetyczną, Prawo energetyczne także na sektor OZE spychając go na margines dyskusji i próbując wykorzystać (np. współspalanie) jedynie jako przejściowy instrument wdrażania ETS, a nie nowy obszar do trwałego rozwoju.

Do tej pory za OZE odpowiadał i nadzorował Wydział Odnawialnych Źródeł Energii (naczelnikiem wydziału był p. Mariusz Radziszewski) - wicedyrektor departamentu energetyki - Janusz Pilitowski, który obecnie kieruje DEO. To w Wydziale powstawał projekt ustawy o OZE. Projekt krytykowany ale mający jednak kilka dobrych pomysłów (nawet jak za słabo zinstrumentalizowanych) jak ograniczenie wsparcia dla współspalania i dużej energetyki wodnej czy promocji mikroinstalacji, a więc pomysłów które jednak nie zrodziły się w głowach korporacji energetycznych. Nowy departament wymaga wzmocnienia kadrowego. Jest mowa obecnie o 15 pracownikach i choć byłby to wzrost zatrudnienia w tym zakresie w MG o 100% i znaczący postęp, i choć bezwzględnie, co do zasady popieram ograniczanie biurokracji i etatów w administracji to nie sądzę że taki stan zatrudnienia okaże się wystarczającym. Liczy się tez jakość pracowników a takich co znają problemy branży OZE i jednocześnie mają już zdobyte doświadczenie/przygotowanie administracyjne w zasadzie nie ma poza MG. Zostało tylko kilka etatów w MRiRW oraz w MŚ.

Kończy się właśnie termin zgłaszania kandydatur na dyrektora DEO. Wśród wymagań związanych ze stanowiskiem pracy wymienia się m.in. umiejętności z zakresu "... zarządzania konfliktem, efektywnej komunikacji". W świetle uciążliwego „rozwodu” części pracowników przechodzących do DEO z departamentem energetyki, konieczności „wewnętrznego „rozpychania” się w ministerstwie, ale przede wszystkim wobec dalece niedopracowanego projektu ustawy ilości (na dzisiaj 131!) i zakresu uwag (zapewne ok. 1000 stron rozstrzelonych uwag do tekstu który trudno zrozumieć) nadesłanych do projektu ustawy - pisma z uwagami pod linkiem – te właśnie kompetencje dyrektora nowego departamentu mogą się okazać się kluczowe :).

Nowy departament wymaga też wsparcia organizacyjnego i merytorycznego oraz poparcia politycznego zarówno wewnątrz MG, jak i na zewnątrz. To moim zdaniem dobrze, że nie podlega podsekretarzowi stanu nadzorującemu departament energetyki - tzw. „energetykę z elektroenergetykę”, która coraz bardziej przypomina masę upadłościową o dużych roszczeniach i wymaga diametralnie odrębnego podejścia regulacyjnego (tu: deregulacyjnego). OZE wymagają innego podejścia i ochrony w okresie rozwoju i to dobrze że DEO podlega sekretarzowi stanu. Minister Kasprzak ma trudne i nieoczywiste zadanie – pisałem o tym niedawno, ale wierzę że sobie poradzi – nie ma zbyt wielu departamentów bezpośrednio podległych i konkurencyjnie wyciągających zasoby czasowe i ma dość dobre umocowanie formalne. Może praktycznie pełnić funkcję pełnomocnika rządu ds. OZE i na mocy obecnej ustawy kompetencyjnej koordynować także pracę innych ministerstw i wcale nie żałuję, że tej funkcji formalnie nie ma, bo departament to trwała struktura z potencjałem rozwoju do konkretnej pracy, a pełnomocnik to zazwyczaj doraźna, podatna na lobbing efemeryda polityczna i zawsze wielka niewiadoma.

Jeszcze ważniejsze od wsparcia wewnętrznego jest wsparcie zewnętrzne – czyli środowisk związanych z OZE. Sytuacja jest trudna, choćby z następujących powodów: a) wyczerpanie się możliwości wsparcia OZE instrumentami Prawa energetycznego wzmocnione wyczerpaniem się dotacji z UE na OZE, b) uzasadnione emocje wokół ustawy o OZE oraz c) widoczne już dryfowanie i wyhamowanie rynku oraz d) rosnący zakres niewypełnionych zobowiązań (także terminowych związanych z raportowaniem) wobec KE i to wszystko w okresie „reorganizacji w biegu”. Uważam, że trzeba dać DEO czas na spokojną pracę i duży kredyt zaufania. Ale trzeba wymagać poprawienia i przeprowadzenia ustawy OZE przez rząd i Sejm i Senat, wraz z podpisem Prezydenta przed końcem roku. To najważniejsze i najtrudniejsze przedsięwzięcie nowego departamentu. Harmonogram tego "projektu z krytyczną ścieżką" DEO powinien rozpisać z rezerwą czasową tak, aby w kluczowej sprawie nie zawieść.

PS. Po ponad trzech latach działania DEO do tematu wróciłem w znacznie bardziej refleksyjnym tonie   http://www.odnawialny.blogspot.com/2015/09/ministerstwo-energetyki-owszem-ale.html . DEO jest dalej potrzebne, nawet jeszcze bardziej, ale otoczenie jest jest trudniejsze niż było, a problemy do rozwiązania są jeszcze większe...